Riordanopedia

Wydarzenia na Riordanopedii:

CZYTAJ WIĘCEJ

Riordanopedia
Riordanopedia

Siemano! Pewnie się zastanawiacie, co tu za bloga wyprodukowałam. A mianowicie, postanowiłam przenieść moje one-shoty z Brasona do jednego wpisu, by się przyjemniej czytało c:

#1 Zawsze będę cię kochał (26.09.2018)[]

Zwycięski blog

Ten blog zajął pierwsze miejsce w konkursie na One Shot.

Bo Brason to dobry ship, ok.
Opowiadanie może przekręcać niektóre elementy kanonu, nie zrażać się.


Jason siedział samotnie w swojej kajucie na Argo II. Dopiero co opuścili Nowy Rzym po tym, gdy ejdolon opętał Leona. Wiedział, że teraz Rzymianie nie będą na nich przychylnie spoglądać. To był naprawdę spory problem. On jednak miał na głowie większy, a mianowicie guz pozostawiony przez Cegłę, którą ktoś w niego rzucił. Lecz jeśli myślicie, że bolała go wtedy tylko głowa, to stanowczo się mylicie.

Gdy Cegła zetknęła się z jego ciałem, wtedy poczuł to po raz pierwszy. Oprócz bólu przeszywającego czaszkę było tam coś jeszcze. Takie jakby kłucie w sercu. Ale skąd ono mogło się tam wziąć? Przecież nic nie trafiło go w tamto miejsce. Jednak miał wrażenie, że jest to związane właśnie z tą Cegłą, która go trafiła.

Nagle coś kazało mu spojrzeć na ziemię. Nie spodziewał się, że gdy to zrobi, ujrzy tam Cegłę. To na pewno była ta, która uderzyła go wcześniej. Jeden bok był lekko skruszony, dokładnie w kształcie czaszki Jasona. Chłopak sięgnął po Cegłę. Była cięższa, niż się spodziewał.

Znowu poczuł to kłucie w sercu. Co to było? Jason czuł, że ma to związek z Cegłą. Ale dlaczego? Co było w niej takiego?

Nie myślał, co robi. Zbliżył do siebie Cegłę i musnął ją ustami. Powierzchnia Cegły była zimna i szorstka, tak jak się spodziewał. Cegły zawsze były zimne i szorstkie. Mimo to podobało mu się to. Pocałował ją znowu, tym razem dłużej.

Och, dlaczego ona nie mogła tego odwzajemnić? Dlaczego była bierna? Dlaczego nic, co robił, nie było w stanie jej ogrzać? Posuwał się coraz dalej i dalej. Ona nadal nic.

Zatracił się. Mógłby spędzić z nią wieczność. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że teraz ktoś mógłby im przeszkodzić.

Dlatego właśnie głos Piper był dla niego jak kubeł zimnej wody.

— Jason, co ty wyrabiasz?!

Nie wiedział, co począć. Nawet nie zauważył, że Cegła wyślizgnęła mu się z rąk. Dopiero, gdy dosięgła ziemi, zrozumiał, co się stało.

Na jego oczach Cegła rozpadła się na milion kawałków. A potem nie było już nic.

***

Jason wałęsał się po Argo II. Nie wiedział, gdzie ma się podziać.

Nie pamiętał, co stało się po śmierci Cegły. Jak przez mgłę pamiętał, że Piper jeszcze przez chwilę została w kajucie, a potem wyszła. On tymczasem wgapiał się w szczątki Cegły. Teraz minęły dwie godziny, a on nadal nie umiał zrozumieć, co tak właściwie zaszło.

Nagle usłyszał dwa głosy. Jeden z nich z pewnością należał do Piper.

— Dasz wiarę? Chciałam mu powiedzieć, żeby poszedł na kolację, a on się obściskiwał z jakąś cegłą! Nawet nie wiem, skąd miał cegłę...

Jakąś cegłą? Jak ona mogła tak obrażać jego Cegłę? Tę, która teraz leżała roztrzaskana na podłodze? Tę, której on, Jason, pozwolił umrzeć? No na pewno nie była to jakaś cegła.

— Nie martw się, za niedługo mu przejdzie. — Ten głos na pewno należał do Annabeth. Czyli była w zmowie z Piper? — Musiał mocno oberwać w głowę.

Tego było już za dużo. Czyli według nich zwariował? Nie, tak nie mogło być... Jak one nie mogły widzieć tego, co on? Nie mógł dłużej słuchać, jak obrażają jego Cegłę. Nie miał jednak ochoty na kłótnie, więc po prostu odszedł. Wrócił do swojej kajuty, gdzie na podłodze leżały szczątki jego Cegły.

Chwilę stał nad nimi, gdy wreszcie postanowił je zebrać. Znalazł miotłę i już po chwili wszystkie kawałki znalazły się w jakiejś naprędce wyszukanej torbie.

Powinienem cię pochować — pomyślał Jason.

Taką okazję zyskał dopiero parę dni później, gdy z jakiejś przyczyny (Jason nawet nie wiedział jakiej) Argo II musiał wylądować na ziemi. Chłopak szybko oddalił się od grupy. Nawet go nie zastanowił fakt, że nikt nie zwrócił uwagi na to, że sobie poszedł. To nawet lepiej.

Znalazł jakieś ustronne miejsce i zaczął kopać. Dół nie musiał być jakiś wielki, w końcu Cegła nie była olbrzymką. Wsypał więc do dołu jej szczątki, po czym starannie zakopał. Nagle przez myśl przemknęło mu, żeby jakoś oznaczyć jej nagrobek. Rozejrzał się i tuż obok ujrzał czerwone kwiatki.

Czerwone jak ona — przemknęło mu przez myśl. — Idealne.

Zerwał ich parę i uwieńczył nimi swój zakopany dołek.

I wtedy nie wytrzymał. Padł na kolana i rzewnie zapłakał nad dopiero co wykopanym grobem. Nie wiedział nawet, czy to, co powiedział potem, to były jego myśli, czy głośne słowa.

— Zawsze będę cię kochał, Cegło. Żegnaj.

#2 Ceglane Święta (29.12.2019)[]

Zwycięski blog

Ten blog zajął pierwsze miejsce w konkursie na One Shot.

Tak, w końcu doczekaliście się nowego Brason. Cieszycie się? Bo ja bardzo XD Soł, nie przedłużam i zapraszam do czytania. Enjoy!


— Jason? Jason! Słuchasz mnie w ogóle?

Jason zamrugał kilkakrotnie i skupił wzrok na Piper. Oj, nie była zadowolona. W jej oczach, które tym razem przybrały odcień głębokiej zieleni, dostrzegał złość i irytację, ale też coś w rodzaju smutku.

— O tym właśnie mówiłam, zupełnie nie zwracasz na mnie uwagi! Właśnie ci mówię, że z tobą zrywam, a ty nawet mnie nie słuchasz! Dlatego powtórzę, żeby dotarło to do tej twojej głowy: to koniec!

Dziewczyna odwróciła się na pięcie i odeszła, zanim Jason zdążył powiedzieć choćby słowo. Miał wrażenie, że lekko drżała. Drzwi domku pierwszego nie trzasnęły zbyt głośno, jednak dało się je usłyszeć.

Chłopak położył się na łóżku. Nie spędzał dużo czasu w Obozie Herosów, jednak serio lubił to miejsce. No, akurat w tym domku był Zeus Hipis, to nie był aż tak cudowny, ale tak ogólnie to naprawdę lubił ten obóz. Mimo wszystko od pewnego czasu czuł się dziwnie. Jakby nie był sobą. Na przykład przy tej sytuacji z Piper. Bardzo ją lubił, jednak nie mógł zaprzeczyć, że stała się dla niego jakaś obojętna.

Wstał i spojrzał przez okno. Śnieg sypał coraz mocniej, skądś doszedł go dźwięk kolędy. Święta zbliżały się wielkimi krokami, ba, już jutro było Boże Narodzenie! Jego to jednak nie ruszało. Nie miał pojęcia, co się działo, ale coś nie pozwalało mu w pełni cieszyć się życiem. Nawet pokonywanie coraz to kolejnych potworów nie dawało mu satysfakcji, tego poczucia, że robi coś dobrego dla świata.

Wrócił do łóżka i schował się pod kołdrą. Zasnął, nie myśląc nawet o tym, że przegapi kolację.

We śnie ujrzał jakieś niewyraźne kształty… Czym były? Wyglądały jak prostopadłościany. Czerwone prostopadłościany, zdecydowanie.

— Będę na ciebie czekał… — usłyszał głos gdzieś z oddali. — Przybądź do mnie…

Jason otworzył oczy. Światło słońca wpadało od przeciwnej strony, niż wtedy, gdy kładł się spać. Czyli minęła już cała noc…

Wstał i przeciągnął się. Co to był za dziwny głos we śnie? Czy to była jakaś zwyczajna głupota senna, o której zapomina się po paru minutach? Ale nie, czuł, że to coś innego. Znacznie ważniejszego.

Rozejrzał się po domku. Czuł, że gdzieś tutaj znajdzie odpowiedź. Nie widząc nic specjalnego, obszedł wokół Zeusa Hipisa. W połowie drogi nadepnął na coś zimnego. Podniósł stopę i spojrzał w dół.

Czy to na serio było to, co wydawało mu się, że widzi? Czy to… czy to była Cegła? Jego ukochana Cegła, ta, o której myślał już w czasie przeszłym? Nie mógł w to uwierzyć.

Nie, to pewnie nieprawda — pomyślał. — Ktoś chce mi zrobić głupi dowcip. Albo już zwariowałem i mam majaki.

Ale najgłębsze zakamarki podświadomości podpowiadały mu, że to jednak prawda. To nie była zwyczajna cegła. To nawet nie była cegła stylizowana na tamtą. To była tamta Cegła. Dokładnie ta sama. W jaki sposób udało się ją naprawić i kto tego dokonał, tego nie wiedział. Jednak nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Do oczu napłynęły mu łzy radości. Schylił się i ostrożnie ujął Cegłę w obie ręce, by jej przypadkowo nie uszkodzić. A potem przyłożył ją do policzka i uściskał, tak jak za dawnych lat.

Gdy w końcu nacieszył się jej chropowatą powierzchnią, teraz ciepłą od jego dotyku, jeszcze ją ucałował, po czym odsunął ją na odległość ramion. Cegła była jedyna w swoim rodzaju, najpiękniejsza. Nagle jednak zobaczył, że rozjarzyła się światłem. Zdumiał się, to prawda, ale się nie bał. Wiedział, że Cegła nic mu nie zrobi.

— Przybądź — usłyszał głos. Ten sam, co we śnie. — Przybądź do mnie…

To nie był głos Cegły, tego Jason był pewien. A jednak był nierozerwalnie z nią związany.

— Jak mam iść? — zapytał, nie zastanawiając się tak naprawdę, kto jest właścicielem głosu.

— Zamknij oczy i daj się ponieść…

Jason posłuchał. Nic nie widział, ale Cegła stawała się coraz cieplejsza. Wtem poczuł, że traci wagę… Ważył coraz mniej, a potem już zupełnie nic…

Waga powróciła z pełną mocą. Nie spodziewał się tego, więc się zachwiał. O mało się nie przewrócił. Na szczęście się utrzymał — w końcu gdyby upadł, jego Cegle mogłoby się coś stać.

Gdy już w pełni odzyskał równowagę, rozejrzał się dookoła. Zauważył, że znalazł się w dużym pomieszczeniu z wysoko sklepionym dachem. Lamp nie widział, mimo to było jasno — światło z tajemniczego źródła doskonale oświetlało ceglane ściany. Gdzieniegdzie na podwyższeniach, również zrobionych z cegieł, stały choinki zachwycające głęboką zielenią swych igieł. Innych ozdób nie było, a według Jasona nie byłyby w ogóle potrzebne — to pomieszczenie było niezwykle piękne. Ale… czym to pomieszczenie właściwie było? Jason wiedział, że było związane z jego Cegłą, ale nic poza tym.

Ruszył przed siebie. Dopiero teraz zauważył, że w pomieszczeniu jest jeszcze coś — dosyć mały stół nakryty dla dwóch osób. Jak mógł wcześniej go przeoczyć? Zaraz po tym nasunęło mu się kolejne pytanie: dla kogo jest to nakrycie?

— Widzę, że już przybyłeś, drogi Jasonie — zabrzmiał głos. To… To był głos ze snu. Czyżby postanowił się ujawnić?

— Kim jesteś…? — zapytał Jason, jąkając się lekko. Nie wiedział czemu, ale ten głos lekko go onieśmielał.

Gdy tylko o to zapytał, Cegła rozjarzyła się jasnym blaskiem. Co się dzieje? Co dzieje się z jego ukochaną Cegłą?!

— Puść ją…

Jason posłusznie puścił. Bo co innego miał zrobić? Wtedy stało się coś, czego nigdy by nie oczekiwał. Cegła wniosła się w powietrze, obróciła kilka razy wokół własnej osi, nadal się świecąc, a potem… wybuchła. Jason patrzył oniemiały na chmurę dymu, która przy tym powstała. Rozwiewała się powoli, aż… wyłonił się z niej mężczyzna.

Nie był to byle jaki mężczyzna. Wysoki, umięśniony, mógłby uchodzić za idealnego partnera dla niemal każdej kobiety. Jedna tylko rzecz była w nim inna. Jego skóra była ciemnoczerwona i chropowata. Zupełnie jak cegła, zrozumiał Jason.

— Jesteś prawdziwą formą Cegły? — zapytał.

— Hm, można tak powiedzieć…

Na ten głos Jason przeszły ciarki. Musiał przyznać, że od początku lubił ten głos, ale teraz, gdy zobaczył jego właściciela, to uczucie wzrosło co najmniej kilkakrotnie.

— Można tak powiedzieć? — powtórzył Jason.

— Cegła jest moją główną manifestacją — powiedział tajemniczy mężczyzna. — I to dzięki niej mogłem cię poznać, Jasonie Grace.

— Chwila… Mówisz o tym momencie, gdy Cegła uderzyła mnie w głowę? Czyli to wszystko było specjalnie?

— Ach, nie! — Mężczyzna nagle stracił całą swoją powagę i wybuchł wyjątkowo serdecznym śmiechem. Jasonowi zrobiło się cieplej na sercu. — Część mnie znajduje się w każdej cegle, to fakt, ale niestety na ogół nie kontroluję, co się z nimi dzieje. Jednak wtedy, gdy jedna z moich cegieł cię uderzyła, wtedy poczułem, że powinienem ci się bliżej przyjrzeć. Wysłałem tę cegłę do ciebie, by cię obserwować. A ty… myślę, że podświadomie wyczułeś cząsteczkę mnie w niej.

Jason przypomniał sobie upojne chwile spędzone z Cegłą. Faktycznie, czuł, że jest wyjątkowa, że to nie jest zwyczajna cegła. Nagle wszystko zaczęło mieć sens.

— Jesteś… jesteś bogiem cegieł, prawda?

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

— Naprawdę inteligentny z ciebie chłopak — powiedział. — Tak, jestem bogiem cegieł. Nazywam się Fictilis.

— A… po co mnie tu właściwie sprowadziłeś?

— Widzisz… W każde Święta jestem, jakby to delikatnie powiedzieć, dosyć samotny. Jedynymi towarzyszami są mi moje małe cegiełki… W tym roku postanowiłem to zmienić. Dlatego cię zaprosiłem. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że ty też cierpisz…

Jason powrócił myślami do Piper. To koniec, tak powiedziała. Nadal nie do końca czuł, że to wszystko działo się naprawdę. Piper z nim zerwała, on spotkał Cegłę i znalazł się w pałacu boga cegieł… Nie, to definitywnie nie mogło dziać się naprawdę. Na pewno śnił, po prostu się jeszcze nie obudził…

— Jason?

Głos Fictilisa wyrwał go z rozmyślań. Chłopak podniósł wzrok na twarz boga.

— Chodź, usiądźmy przy stole. Zjemy coś i opowiesz mi co nieco o sobie.

***

Jason Grace, syn Jupitera, nadal nie mógł uwierzyć, że siedzi przy jednym stole z bogiem. Nawet nie wiedział, czym się tak przejmuje, w końcu w swoim życiu miał już do czynienia z różnymi bogami. Ba, nawet z matką całego świata, Gają! To dlaczego tak bardzo stresował się przy bogu cegieł Fictilisie, który nawet nie posiadał własnego domku w Obozie Herosów?

— Co jest? — Fictilis spojrzał na Jasona.

Chłopak podniósł wzrok na boga, ale nie mógł długo patrzeć mu w oczy. Odwrócił głowę w bok.

— Jedzenie ci nie smakuje? A może cię zanudzam? Przepraszam, jak kogoś polubię, nie umiem przestać nadawać!

— Nie, nie o to… — zaczął Jason, ale zanim dodał do tego słowo „chodzi”, ściana po jego prawej zawaliła się z hukiem.

Heros zerwał się na równe nogi, a w jego dłoni błyskawicznie znalazł się gladius. Jednak nie pobiegł od razu w kierunku ściany — wiedział doskonale, że byłoby to bardzo nierozsądne posunięcie. Nie wiedział, kto tam stał, ale na pewno był potężny, skoro dał radę zniszczyć solidną ceglaną ścianę. Jason postąpił tylko kilka kroków naprzód.

Gruzy w końcu opadły na ziemię, ukazując Jasonowi zaskakujący widok. Tym potężnym wrogiem była mała, drobna kobieta, wyglądająca na kogoś odrobinę starszego od niego. Jason oczywiście wiedział, że w świecie mitologicznych stworów pozory bywają bardzo mylące, mimo to ten widok nieco zbił go z tropu. Kobieta ta miała długie, falowane włosy w kolorze kruczej czerni, a ubrana była w grecki chiton. Można byłoby uznać ją za piękną, gdyby nie bezgraniczna złość, która odmalowywała się na jej twarzy.

— FICTILISIE! — zagrzmiała. — Jak śmiałeś mnie dziś porzucić?! W Boże Narodzenie?! Przecież zawsze spędzaliśmy ten dzień razem!

Jason odwrócił wzrok w stronę boga. Ten wydawał się odrobinę zaskoczony, ale bardziej… rozczarowany? Co tu się działo? Kim była ta kobieta i co miała z nim wspólnego? Spojrzał ponownie na nią, a ona dokładnie w tym samym momencie zwróciła się w stronę syna Jupitera.

— I co to za dzieć tutaj?! Chyba mi nie powiesz… — na jej twarzy pojawiło się przerażenie — chyba mi nie powiesz, że to z nim teraz spędzasz Święta?! TY! — Wskazała oskarżycielsko palcem na Jasona. — To twoja wina! Zapłacisz za to!!!

W jej dłoniach nagle pojawił się miecz większy od niej samej. O dziwo, nie miała z jego rozmiarem najmniejszych problemów — w jej rękach zdawał się lekki jak piórko. Zamachnęła się i uderzyła w stronę Jasona. Chłopak ledwo uniknął ciosu. Cofnął się, ale na następny atak był już przygotowany. Gladius ruszył błyskawicznie — Jason uderzył nim w miecz kobiety. Z zaskoczeniem zauważył, że jej broń rozpadła się na kawałki. Nie była taka mocna, jak mogłoby się wydawać. Na ziemi teraz walało się mnóstwo ciemnoczerwonych części, wyglądających zupełnie jak…

— Cegły — powiedział cicho Jason. — Ona cała jest z cegieł, prawda? Jest twoim tworem, Fictilisie.

Nie zdążył jednak usłyszeć odpowiedzi boga, bo jego przeciwniczka utworzyła kolejną broń, też miecz, jednak tym razem krótszy od poprzedniego. Wymienili z Jasonem kilka czy kilkanaście ciosów, po czym i ten miecz uległ zniszczeniu.

— Dosyć patyczkowania się! — zawołała kobieta. — Przejdziemy do ostatecznych środków!

Tym razem jej ręce pojawiła się mała, ciemnoczerwona kula. Jason nie wiedział, co to jest, ale miał złe przeczucia. Instynktownie zrobił to, co wydawało mu się najodpowiedniejsze: zamachnął się mieczem. Jednak zanim ostrze sięgnęło kobiety, wypuściła z dłoni kulę. Teraz chłopak doskonale zobaczył, co to było. A była to bomba, gotowa do zniszczenia wszystkiego w swoim zasięgu.

W ciągu kilku sekund wydarzyło się kilka rzeczy. Miecz wszedł w kobietę jak w masło, jednak w tym samym momencie Jasona ogłuszył przeraźliwy huk. Eksplozja sprawiła, że nie utrzymał się na nogach, a miecz wypuścił z rąk.

A potem zapadła ciemność.

***

Jason otworzył oczy. Zobaczył ceglane sklepienie, z którego zwisało kilka małych lamp. To pomieszczenie jednak na pewno nie było tym, gdzie odbyła się walka. To było mniejsze, nie miało uszkodzonych ścian, a do tego w tamtym na pewno nie było łóżka. Bowiem właśnie w łóżku leżał Jason, zapewne przez cały czas, odkąd stracił przytomność po wybuchu bomby.

Drzwi, które znajdowały się w zasięgu wzroku chłopaka, otwarły się powoli. Wsunął się przez nie powoli Fictilis. Poruszał się cicho, Jason pomyślał, że bóg pewnie nie chce go obudzić, a jeszcze nie zauważył, że syn Jupitera już nie śpi. Bóg cegieł przysiadł na taborecie, który stał obok łóżka herosa. To wyglądało, jakby już od dłuższego czasu to robił. Jason nie wiedział dokładnie czemu, ale poczuł wyjątkowe ciepło na sercu. Uśmiechnął się. Wtedy Fictilis drgnął.

— Obudziłeś się już?

— Chyba tak… — mruknął heros.

— Jaka ulga! Spałeś przez trzy dni, myślałem, że się nie obudzisz! Bo widzisz, zastanawiałem się, czy nie wezwać Apolla czy jakiegoś innego lekarza, ale uznałem, że nie chcę rozgłaszać tego, co dzieje się u mnie w domu. Ale by Olimp plotkował, jakby się dowiedzieli, że w Boże Narodzenie zaatakowała mnie moja własna Brika zazdrosna o syna Jupitera!

— Brika? — powtórzył Jason.

— Tak… Pytałeś mnie podczas walki, czy to ja stworzyłem tę kobietę. — Fictilis lekko posmutniał. — Muszę ci powiedzieć całą prawdę. Pamiętasz, jak wspomniałem ci, że jestem dosyć samotnym bogiem? Cegły są użyteczne, to fakt, ale wszyscy zawsze zapominają o mnie, ich patronie. Dlatego zacząłem sobie tworzyć moje małe ceglane towarzyszki, Briki. Dzięki nim lepiej znosiłem samotność, ale jednak… To ja byłem ich twórcą, a one nie miały naprawdę realnej osobowości, ponieważ miały jedynie być mi wierne… W końcu zrozumiałem, że one jeszcze bardziej mnie przygnębiają. Pozbyłem się ich, ale nie miałem pojęcia, że jedna z nich przeżyła. A potem spotkałem ciebie. Och, jak bardzo się cieszyłem, gdy cię poznałem! Już przy naszym pierwszym kontakcie chciałem ci się pokazać. Ale… była jeszcze ta dziewczyna, Piper. Widziałem, że coś do niej czujesz. Bardzo tego nie chciałem, ale wiedziałem, że nie mogę przedłożyć swojego szczęścia ponad twoje. Wtedy właśnie pozwoliłem, by tamta cegła została zniszczona. Widziałem, że jesteś smutny z tego powodu, ale uznałem, że tak będzie dla ciebie lepiej. Będziesz kochać kogoś w twoim wieku, śmiertelnego tak jak ty. Mimo to przez cały czas cię obserwowałem. W tę Wigilię, gdy Piper z tobą zerwała, także. Prawdę mówiąc, nie planowałem tego, spontanicznie podjąłem decyzję, że właśnie teraz chcę cię poznać. Ale nie spodziewałem się, że ta Brika nas zaatakuje! Nawet nie miałem pojęcia, że Briki mogą żywić takie uczucia. I przez nią… nie, przeze mnie, zostałeś zraniony. Przepraszam! — W oczach boga pojawiły się łzy. — Naprawdę nie chciałem, żeby tak to się potoczyło. Ale… Jestem zdumiony, że stanąłeś z nią do walki. I jednocześnie szczęśliwy. Dziękuję ci, Jasonie Grace.

Jason patrzył na Fictilisa z lekko otwartymi ustami. Nie mógł uwierzyć w to wszystko, co słyszy. Zniszczenie tamtej Cegły wtedy nie było przypadkiem… Bóg chciał, żeby Jason był szczęśliwy z Piper. To było naprawdę szlachetne z jego strony! Ale jednak nie wyszło. Chłopak pomyślał, że Piper tak naprawdę nigdy nie była mu pisana. Odkąd spotkał Cegłę… nie, Fictilisa, ponieważ to on krył się za Cegłą, wiedział już, co podpowiada mu serce. A podpowiadało mu, wbrew temu, co chciał mu wmówić mózg, że chciał na zawsze zostać z bogiem cegieł.

— Fictilisie, ja…

Ale nie zdążył powiedzieć nic więcej. Poczuł na ustach chropowate wargi Fictilisa. Nie sądził, że ich pierwszy pocałunek nastąpi tak szybko, mimo to nie przeszkadzało mu to. Odwzajemnił go. To było najcudowniejsze, co spotkało go od dłuższego czasu. Mógłby tak trwać wiecznie. Ale jak wiadomo, to, co dobre, szybko się kończy, więc i tak się stało tym razem. Fictilis odsunął się i spojrzał Jasonowi prosto w oczy.

— Na teraz to wystarczy, musisz jeszcze odpocząć — powiedział. — I… myślę, że musisz już wracać do Obozu, bo twoi przyjaciele zaczną się o ciebie martwić.

— Dlaczego muszę wracać? Nie mogę zostać tutaj?

— Bardzo bym chciał, ale nie chcę, by uznano cię za zaginionego.

— Ale… — Jason spojrzał na swoje zabandażowane dłonie. — Chyba jeszcze widać ślady walki z Briką. Co mam im powiedzieć? Że walczyłem podczas randki z bogiem cegieł?

— Wiesz, nie musisz mówić, że to była randka. — Fictilis mrugnął porozumiewawczo. — Według oficjalnej wersji po prostu poprosiłem jednego z najwybitniejszych herosów o małą pomoc.

Jason uśmiechnął się delikatnie. Fictilis wstał i podał chłopakowi rękę. Ten chwycił ją z ochotą i również podniósł się powoli. Spodziewał się zawrotów głowy czy czegoś w tym rodzaju, ale na szczęście nic mu nie było. Czyli zostały tylko drobne zadrapania… To był powód do radości, ale Jason wcale nie umiał się cieszyć.

— Czy jeszcze kiedyś cię zobaczę? — zapytał smutno. — Spotkaliśmy się na tak krótko…

— Oczywiście, że tak! — zapewnił go Fictilis. Pogrzebał chwilę w kieszeni, po czym wyciągnął z niej jakiś sznurek. Nie, to nie był sznurek, zauważył Jason po chwili, a naszyjnik z zawieszoną malutką cegiełką. — Proszę, to dla ciebie. To jest prawdziwa cegła, więc, jak ci już mówiłem, dzięki niej będziesz miał ze mną stały kontakt. Jeśli chciałbyś mego towarzystwa, to wiesz, co robić.

— Tak… — odparł Jason, biorąc naszyjnik.

— To, czas się chyba już pożegnać. Naprawdę się cieszę, że cię poznałem, Jasonie Grace.

— Ja też się… też się bardzo cieszę, że cię poznałem, Fictilisie. — Po czym dodał, już szeptem: — Kocham cię.

Fictilis tylko się uśmiechnął.

Nagle wokół Jasona pojawił się złoty blask. Stawał się coraz intensywniejszy, po czym Jason zaczął ważyć tyle, co nic. Tym razem się przygotował i lądowanie w domku pierwszym Obozu Herosów było nawet przyjemne, a na pewno stabilne.

Jason podszedł do okna, nadal ściskając w dłoni naszyjnik od Fictilisa. Widział herosów ze wszystkich domków, jak biegali we wszystkie strony, obrzucali się śnieżkami, lepili bałwany i robili całe mnóstwo innych rzeczy typowych dla zimy. Chłopak uśmiechnął się. Może i nie mógł pobyć dłużej z Fictilisem, ale wiedział, że on tu w istocie był razem z nim. Poza tym na pewno chciał, żeby Jason nie myślał tylko o nim przez cały czas. A więc, dlaczego by nie skorzystać?

Szybko odnalazł czapkę i kurtkę, po czym wybiegł prosto w śnieg.

#3 Cegiełki i potwory (30.10.2020)[]

Zwycięski blog

Ten blog zajął pierwsze miejsce w konkursie na One Shot.

Cusz, nawet nie mam ochoty pisać wstępów xD Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do przeczytania halloweenowego Brason o bardzo randomowym tytule!


Jason Grace nigdy nie sądził, że dożyje dnia, kiedy w Obozie Herosów zostanie zorganizowana impreza na Halloween.

To było w sumie dosyć ironiczne: oni, herosi walczący dzień w dzień z mitologicznymi stworami, teraz mieli sami tymi potworami zostać. Chociaż w zasadzie nie do końca: nikt nie powiedział, że muszą zostać akurat potworami z mitologii. Równie dobrze mogli zostać wampirami ze Zmierzchu. Chociaż Jason na przykład w życiu nie chciałby upodabniać się do Edwarda Cullena. To już prędzej wolałby być Jacobem.

Ale jednak miał wybór i nie chciał być żadnym z nich. Zamiast tego zdecydował się zostać zombie — uznał, że bycie kreaturą powstałą zza grobu będzie znacznie ciekawsze i bardziej przerażające niż groteskowe wampiry świecące się niczym brokat.

Mimo że on i Piper już od prawie roku nie byli razem, dziewczyna zgodziła się pomóc mu w charakteryzacji. Dlatego teraz siedział w domku Afrodyty, z zamkniętymi oczami, a Piper uwijała się wokół niego, co chwilę łaskocząc jego twarz pędzlem. Oczywiście nie byli sami: w domku było też kilkoro innych dzieci Afrodyty, ponieważ byłoby to wysoce niemoralne, gdyby chłopaka i dziewczynę pozostawić tam samych. Co z tego, że Jasona bardziej ciągnęło do cegieł niż do dziewczyn.

Gdy Piper zajęła się stylizowaniem jego ręki, by wyglądała, jakby ją dopiero co wyciągnięto z grobu, otworzył oczy i spojrzał na małą cegiełkę zawieszoną na szyi.

— O, właśnie, będziesz musiał ściągnąć ten łańcuszek — usłyszał głos Piper w prawym uchu. — Źle z nim będziesz wyglądał.

— Wolałbym nie — zaprotestował Jason. — Jest dla mnie dosyć ważny.

Przypomniał sobie żywo wydarzenia, w wyniku których go dostał. To były święta Bożego Narodzenia… Ten moment, gdy przypadkowo dowiedział się o istnieniu boga cegieł zwanego Fictilisem, a potem o tym, że ów bóg jest w nim zakochany… A do tego sam sobie uświadomił, że tego boga kocha. Nigdy nie spodziewał się, że coś takiego mu się przydarzy! A przecież był herosem, wiele dziwnych rzeczy przydarzyło mu się w życiu.

— Jak wolisz, ale to i tak będzie trochę dziwne — odparła Piper. — Zombie zwykle nie chodzą w naszyjnikach.

— Będę pierwszy. — Jason uśmiechnął się lekko.

— Ale trochę muszę cię jeszcze pomalować, a będzie mi zawadzał, możesz go ściągnąć?

Jason nieco niechętnie zgodził się. Na szczęście łańcuszek był na tyle długi, że mógł go ściągnąć bez odpinania. Położył go na najbliższej półce i pozwolił Piper, by ta robiła swoje.

Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim charakteryzacja się skończyła, ale gdy w końcu mógł wstać, przyjął to z wdzięcznością, bo tylna część ciała zaczęła go już nieco boleć. Piper została jeszcze w domku — najwyraźniej musiała coś jeszcze zrobić, choć jej przebranie Banshee wyglądało już na kompletne. A może po prostu nie chciała wychodzić razem z nim?

Gdy otworzył drzwi domku Afrodyty, jego oczom ukazał się nieziemski widok: oto dosłownie wszędzie widział potwory: potwory, które szczęśliwe zmierzały ku rozmaitym atrakcjom rozmieszczonym po całym Obozie, z czego największym powodzeniem zdecydowanie cieszył się las: miało tam ponoć znaleźć się kilka wyjątkowo strasznych mar.

W sumie sam nie wiedział, dokąd powinien pójść. Do tego lasu właśnie? A może powinien przejść się do teatru, który stanowił centrum?

Tak, teatr to chyba dobry pomysł — pomyślał.

Skierował tam kroki i przeszedł kilka metrów, aż zatrzymał się gwałtownie. Wydawało mu się, że kilka osób spojrzało na niego z ukosa, ale się tym nie przejął.

Właśnie sobie o czymś przypomniał. Czy na pewno wziął ze sobą naszyjnik? Spojrzał w dół, na swoją pierś, lecz nic nie zobaczył. Pomacał jeszcze miejsce, gdzie powinien być, by potwierdzić swoje najgorsze przypuszczenia.

Zostawił naszyjnik w domku Afrodyty! A co jeśli ktoś go zobaczy i jeszcze wykryje obecność Fictilisa w tej cegle? Na samą tę myśl zrobiło mu się gorąco. Nikt nie miał prawa wiedzieć o nim i o bogu cegieł. Nikt. A już zwłaszcza dzieci Afrodyty.

Tak szybko, jak tylko mógł, odwrócił się i zaczął biec. Oby nikt się nie dobrał do naszyjnika! Pędził niczym wicher srogi, potrącając przypadkowych półbogów; nawet nie zatrzymał się, by ich przeprosić. Nagle ukazało mu się to miejsce, którego szukał: domek Afrodyty! Wparował do środka i zauważył, że jest sam. Wszystkie dzieci bogini miłości zdążyły się już zrobić na bóstwo…

Zajrzał na szafkę, gdzie pamiętał, iż odłożył naszyjnik. Była zawalona kosmetykami i biżuterią… Ale czy naszyjnik Jasona tam był? Chłopak przejrzał ją szybko wzrokiem, ale nic nie zobaczył.

— Aaaaa, nic tu nie znajdę! — Złapał się za głowę i zmierzwił włosy, które i tak były już poczochrane (w końcu z zombie, który miałby idealnie poukładane włosy, musiałoby być coś nie tak).

W akcie desperacji zrzucił z półki dosłownie wszystko. Usłyszał brzęk tłuczonego szkła, ale się tym nie przejął. Ale małej cegiełki na łańcuszku nadal nie było!

Serce zaczęło mu bić znacznie szybciej, a do tego nagle zrobiło mu się gorąco. Gdzie on może być?!

Wybiegł z domku, czując narastającą rozpacz. Nie, teraz już nic dobrego mu się nie przydarzy! Skoro zgubił naszyjnik, jedyny znak tego, że jego związek z Fictilisem nie był snem czy omamem, to już nic nie będzie dobrze!

Czy to czas, by wszystko zakończyć? — pomyślał, a w jego oczach pojawiły się łzy.

Nagle jednak odezwała się racjonalna część jego głowy:

— Nie możesz tego tak skończyć! Przemyśl to jeszcze.

— Ale ja nie chcę myśleć! I chcę przestać cierpieć! — powiedziało serce.

— Nie rób nic głupiego!

— AAAAA!

Ostatni krzyk wydarł się już z gardła Jasona. Zupełnie nie wiedział, co powinien robić! A może po prostu pobiec i zobaczyć, co przyniesie mu los?

Jak pomyślał, tak zrobił. Wieloletnie treningi sprawiły, że się nie zadyszał, ale łzy cały czas lecące mu z oczu nieco przesłaniały widok. Jednak po wyjątkowej ciemności, która w pewnym momencie go otoczyła, rozpoznał, że wszedł do lasu.

Ach, jaki cudowny chłód go owionął! Delikatny wiaterek musnął jego rozpalone policzki. Ale jednak nie przyniósł ukojenia jego cierpieniu! Mimo to chłopak zwolnił nieco: nawet jeśli był bliski samobójczej śmierci, nie chciał, by dokonała się ona przez przypadkowe, bardzo bolesne bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem.

Przedzierając się przez krzaczory i inne większe rośliny, rozmyślał głęboko, co powinien zrobić. Czy naprawdę utrata jednego naszyjnika jest warta całej tej rozpaczy? Ale ten naszyjnik był jednak dla niego ważny: w końcu dostał go od swego ukochanego boga cegieł… Choć, jeśli by się zastanowić, to nie była przecież jedyna cegła na świecie! Jest mnóstwo innych, przez które może porozumieć się z Fictilisem.

Uspokoiwszy się nieco, otarł łzy, by lepiej widzieć. Odetchnął głęboko. Tak, znajdzie jakąś cegłę i zrobi sobie z niej nowy naszyjnik! Co prawda nie będzie to ten, którego dotykały ręce Fictilisa, ale będzie mógł mieć go przy sobie.

Nagle w jego sercu pojawiło się nowe uczucie: nadzieja. Jeszcze wszystko będzie dobrze! Poczuł, że kąciki jego ust unoszą się ku górze. Pełen nowej energii pobiegł przed siebie, nie zważając na nic.

Gdy był już na jakiejś małej polance, nagle spowiły go kłęby dymu. Trochę się przeraził, ale szybko przypomniał sobie, że to przecież Halloween: straszne kłęby dymu nie były dziś niczym niezwykłym. Ale jednak utrudniały nieco widoczność.

Nagle w tych kłębach dymu ukazała się wysoka, umięśniona postać. Jason ujrzał niewyraźny, pomarańczowy zarys…

— Fictilis? — zdziwił się Jason.

Postać faktycznie wyglądała jak bóg cegieł. I… to chyba naprawdę był on!

— Fictilisie! Jak dobrze, że jesteś! — zawołał chłopak. — Ja… ja zgubiłem naszyjnik, który mi dałeś! Dlaczego to się stało, mogłem go jednak nie zostawiać w domku Afrodyty! Przepraszam! Więcej nie mógł powiedzieć. Chciał wykrzyczeć mu w twarz, że bardzo mu na nim zależy i jest dla niego najważniejszy, ale… ale jakoś nie mógł. Słowa uwięzły mu w gardle.

Chwilę milczenia przerwał głos przybysza.

— Jaki Fictilis?

Chwila, co? Czy ten ktoś pytał, kim jest Fictilis? Czyli to nie był on? O nie nie nie nie nie, zbłaźnił się przed jakimś przypadkowym obozowiczem! Chociaż… czy na pewno przypadkowym? Jason był pewien, że znał ten głos!

— Jason, dobrze się czujesz? Bo mówisz coś o jakimś naszyjniku… — odparł przybysz. — A przed domkiem Afrodyty leżał jakiś z cegłą, to twój?

Postać przybliżyła się. Przy okazji kłęby dymu opadły nieco i wtedy Jason ujrzał, z kim właściwie rozmawia. A rozmawiał z nikim innym jak z Percym Jacksonem, który nie wiedzieć czemu uznał, że przebranie się za dynię będzie niezwykle zabawne. A więc stąd ten pomarańcz! Chociaż jakaś ceglasta ta dynia — uznał syn Jupitera w myślach. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo przypominał cegłę, dyniasty Percy trzymał w ręce to, czego Jason szukał: długi naszyjnik z zawieszoną na nim cegłą.

— Tak! — Jason niemalże krzyknął. Podbiegł do naszyjnika i nie zważając na to, że Percy zapewne uzna go za dzikusa, wyrwał mu go z rąk. — Dzięki, dzięki, dzięki!

Odwrócił się, by uradowany odejść, jednak zatrzymał go głos syna Posejdona.

— Hej, na pewno jest wszystko w porządku? I kim jest ten Fictilis?

Jason stanął jak wryty, a na jego policzki wystąpiły rumieńce. Dobrze, że było na tyle ciemno, że Percy tego nie zobaczył. Odwrócił się powoli, zastanawiając się, co powiedzieć.

— E, to taki jeden mój znajomy… — odparł wymijająco.

— Chyba jest dla ciebie dosyć ważny — stwierdził na to Percy. — Ale dobra, chyba nie chcesz o tym gadać. — Odetchnął, a po tej krótkiej przerwie jeszcze się odezwał: — No nic, idę poszukać Ann, bo założyliśmy się, które z nas jako pierwsze wystraszy drugie. Jakbyś ją widział, to nie mów jej, że tu byłem. Cześć!

Machnął ręką na pożegnanie i odszedł w swoją stronę. Gdy Percy zniknął z jego widoku, Jason odniósł dziwne wrażenie, że mgła ponownie się podniosła. Ale chwila… Stawała się jeszcze gęstsza niż wcześniej! Jason poczuł przeraźliwy chłód. Wiatr narastał. Co się działo?

Nagle wszystko eksplodowało.

Jason prawie się wywrócił, ledwo utrzymał się na nogach. Czy powinien się bać? Rozum podpowiadał mu, że tak, ale w głębi serca jednak nie umiał się obawiać… Czuł, że to jest coś dobrego.

Gdy otworzył oczy, zorientował się, że odruchowo je zamknął. Zamrugał kilkakrotnie i ujrzał, że wśród opadającej mgły stoi postać. Tym razem był jednak pewien, że to nie jest Percy ani żaden inny obozowicz chcący narobić mu stracha.

Postać wyprostowała się i przeciągnęła.

— Nienawidzę się teleportować w ten sposób — stwierdziła. A właściwie to stwierdził.

— Fictilis? — zapytał ponownie tego dnia Jason. Tym razem był pewien, że stoi przed nim nikt inny jak bóg cegieł.

— Bu! — zakrzyknął bóg.

— A! — Jason udał strach. Gdy tylko zobaczył Fictilisa, humor natychmiastowo mu wrócił.

— Zaiste jestem przerażającym bogiem, czyż nie? — Fictilis wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— No trochę narobiłeś mi stracha — przyznał chłopak. — A właściwie co tu robisz?

— Dostałem na Halloween wolne.

— Od kogo niby? Przecież dla nikogo nie pracujesz.

— Od samego siebie. — Gdy Jason spojrzał na niego spode łba, dodał szybko: — No co, nie mogę? Chcę być sam sobie panem! A uwierz, patronowanie wszystkim cegłom świata to męczące zadanie. A poza tym słyszałem, co mówiłeś. Bardzo martwiłeś się utratą naszyjnika…

Bóg cegieł podszedł bliżej. Spojrzał Jasonowi w oczy i położył dłonie na jego barkach.

— Przyznam, że mnie to ucieszyło. Że naprawdę ci na mnie zależy… Ale pamiętaj, że jeden naszyjnik nie jest wyznacznikiem tego, co między nami jest. To tylko symbol.

Jason poczuł, że nie umie się odezwać, dlatego tylko kiwnął głową. I dlaczego znowu zrobiło mu się gorąco?!

Fictilis przybliżył się i obdarzył Jasona krótkim pocałunkiem. Chłopak, wbrew dzikiej radości, którą poczuł w żołądku, jednocześnie rozczarował się nieco. Dlaczego dostał tylko takiego krótkiego całusa?

— Coś czuję, że mamy bardzo mnóstwo czasu — odezwał się bóg cegieł po dłuższej chwili, zupełnie jakby odczytał myśli Jasona. — To dopiero początek. Las Obozu Herosów jest dobrym miejscem, ale nie podczas imprezy halloweenowej.

— To co jest dobrym miejscem?

— Jedną z zalet tego, że nikt mnie nigdy nie odwiedza, jest to, że zawsze mam wolny pokój. Chodź!

Fictilis rozłożył ręce, przybierając otwartą postawę. Jason instynktownie wiedział, co ma zrobić. Przytulił się do zimnego, lecz twardego i pewnego torsu Fictilisa. Po kilku sekundach poczuł, że jego stopy odrywają się od ziemi.

Wiedział, że to będzie najlepsze Halloween w jego życiu.


Ogólnie zapraszam do zostawienia opinii o opowiadaniach :3 I informacja: wstępnie nie zamierzam już pisać nowych one-shotów z Brasonem, ale jeśli coś mi się odwidzi, tutaj na pewno będą wszystkie opowiadania.