Riordanopedia

Wydarzenia na Riordanopedii:

CZYTAJ WIĘCEJ

Riordanopedia
Riordanopedia

Stacy była przerażona. Dlaczego to spotkało akurat ją? Uzbrojona jedynie w metalowy pręt, spoglądała z dachu na czające się w dole potwory...

Ale zacznijmy od początku.

Był zwykły, szary dzień. W powietrzu czuć było burzę, toteż Stacy zależało, by szybko dostać się do domu. Był piątek, jej ulubiony dzień, bo wtedy zaczynał się weekend. W planach miała wieczór filmowy. No chyba, że jej siostra postanowi kontynuować pracę nad swoją książką. Jak ona się nazywała? "O świecie mitologii greckiej"? Co za bzdury! Czemu w ogóle się tym interesowała? To wszystko i tak jest zmyślone.

Z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Stacy przyśpieszyła. Nagle jednak lunęło jak z cebra i zaskoczona musiała schronić się na przystanku autobusowym.

Jak ma poinformować o tym matkę? Stacy nie miała własnego telefonu, przez co wyśmiewali ją rówieśnicy. Z drugiej strony jej mama zawsze wpadała w panikę, gdy córka spóźniła się choćby o dziesięć minut. Na pewno pomyśli, że ją porwali. Pochłonięta problemem brunetka nie zauważyła prawdziwego niebezpieczeństwa. Dopiero, gdy było za późno.

Usłyszała dziwne syczenie, jakby węży. Zdumiała się. Węże? Tutaj, na Manhattanie? Rozejrzała się, ale niczego nie zauważyła. Może się jej tylko wydawało. Wtedy rozległo się syczenie inne... jakby pary? I nagle...

BUUUM.

Stacy aż podskoczyła. Tuż przed jej nogami na chodniku widniała czarna, wypalona plama. A przed nią...

Co to za potwór?! Pomyślała dziewczyna, nieruchomiejąc. Wbiła wzrok w bladożółte oczy gada. To był wąż. Ale nie taki zwykły. Miał długość i grubość ludzkiego ramienia. Głowę otaczał rząd kolców. Wyglądało na to, że to on wypalił dziurę w bruku. Nagle jego szyja nadęła się dziwnie. W ułamku seundy Stacy zrozumiała, co zamierza zrobić, i odskoczyła w bok. Obok niej ławka została przepalona na wylot. Brunetka natychmiast zerwała się i zaczęła uciekać. Za nią rozległ się chór syków.

Biegnąc na przełaj przez park, nie mogła zrozumieć, jak ludzie mogą nie widzieć tych bestii. One są żywcem wzięte jak z legend, a oni...

Chwila. Z legend? Stacy o mało się nie zatrzymała, ale w głowie zaczęły kojarzyć się jej fakty. Legendy. Mitologia. Projekt jej siostry. Czy ona nie opowiadała o różnych potworach z mitologii greckiej? Tak pamiętała... To musiały być... Ale to niemożliwe, prawda? Bazyliszki i inne greckie stwory to wymysł ludzkiej wyobraźni!

Cóż, ale teraz te wymysły chciały ją zabić. A najwyraźniej nikt ich nie widział.

Musiała więc radzić sobie sama.

Zauważyła jakieś roboty. Może robili nową fontannę? Teraz jednak Stacy interesował tylko gruby, metalowy pręt leżący na ziemi. Przyhamowała nieco, by go chwycić i obejrzeć się.

To był błąd.

Za sobą zobaczyła jakiś tuzin bazyliszków. Pluły na wszystko ogniem i... czy to trucizna?

Tyle dobrego, że deszcz rozpadał się na dobre. Trochę to utrudniało dziewczynie bieg, ale za to gasił on ogień wypluty przez demoniczne węże.

Stacy myślała gorączkowo. Musi gdzieś się ukryć. Gdzie nie wlezą te węże?

Wpadł jej do głowy pomysł. Wraz z koleżankami odkryła, że przy niektórych budynkach drabinki przeciwpożarowe prowadzą aż na sam dach. Węże nie umieją się chyba wspinać po drabinach?

Skręciła w stronę miasta. Z tego co słyszała, bazyliszki były coraz bliżej. Przesuwała w szaleńczym pędzie wzrokiem po budynkach. I wreszcie...

Jest!

Rzuciła się w stronę długiej drabinki przeciwpożarowej. Wskoczywszy na pierwsze stopnie, ponownie odważyła się spojrzeć w dół. Węże były coraz bliżej.

Wsadziła sobie pręt pod pachę, i, nie zważając na deszcz i wiatr siekące ją w oczy, zaczęła się wspinać. Pod spodem syki nabrały wściekłego tonu. Mimo grozy sytuacji Stacy z zaskoczeniem stwierdziła, ze ma zaledwie zadrapania, i to niezbyt poważne. Ilekroć węże pluły ogniem lub jadem, jakiś szósty zmysł kazał jej się schylić lub przechylić.

Wreszcie dotarła na dach. Na razie była bezpieczna, ale wiedziała, że w końcu bazyliszki jakoś się do niej dostaną. Obserwowała, jak ze złością pełzają u podnóża budynku, szukając jakiejś drogi na górę. I wtedy...

Oh nie.

Do Stacy dotarło, że węże mogą przepełznąć na drabince. Bazyliszki chyba też zdały sobie z tego sprawę.

To koniec, pomyślała dziewczyna, patrząc na zbliżające się gady. Nie dam rady ich pokonać.

Nagle za nią rozległ się świst, a po nim okrzyk: Padnij!

Instynktownie uchyliła się, a nad nią przeleciała ognista kula, topiąc drabinkę i zrzucając bazyliszki. Spojrzała ze zdumieniem za siebie. Za nią stało z miotaczem ognia dziwne stworzenie. Wyglądało jak niski nastolatek, ale miał kozią bródkę, a do tego... rogi i kopyta? Wpatrywała się w osłupieniu w satyra, bo rozpoznała stworzenie z opisu siostry.

- Schowaj się! - wrzasnął satyr. - ja się nimi zajmę!

Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Stacy dała nura za jakiś zbiornik wody. Z przodu dobiegały ją wybuchy, wojownicze okrzyki i syczenie.

- Co tu się dzieje? - pomyślała. - Satyr i bazyliszki... Co dziś jeszcze mnie czeka?