Riordanopedia

Wydarzenia na Riordanopedii:

CZYTAJ WIĘCEJ

Riordanopedia
Advertisement
Riordanopedia

Miałem dziś parszywy dzień. Ból głowy nie pozwalał mi się skupić. Już miałem dość tego wszystkiego... tej misji... Wolałem z tym skończyć. Ostatnio czułem w sobie chęć poddania się. Każdy kolejny krok do naszego celu odbierał mi energię, której mało mi pozostało. Kiedyś zawsze starałem się wytrwać... ale teraz coś się zmieniło.

Lot nad Arizoną strasznie się dłużył. Miałem wrażenie, że stoimy w miejscu. Spoglądając na słońce, które wciąż mnie oślepiało, stawałem się coraz bardziej poirytowany.

- Kenny! - zawołała poraz pierwszy Rachel od dobrych kilku godzin - Dobrze się czujesz?

- Tak, oczywiście - odburknąłem sarkastycznie

- Musimy lądować! - powiedziała - Właśnie tu!

- Co...? Jak...? Czemu...?

- Zaufaj mi! - odrzekła

Spojrzałem na nią przez ramię. Po co się zatrzymywać? Nie bragowało wiele do Vegas. Jednak z jej wyrazu twarzy wydedukowałem, że znalazła jakiś trop.

Wylądowaliśmy Pegazem w jakimś ślepym zaułku, aby nie wzbudzać podejrzeń mieszkańców Phoenix. Wyskoczyliśmy na chodnik dla pieszych, jakby nigdy nic i zaczęliśmy iść w zdłuż ulicy.

Rachel szła pewnym krokiem, jakby znała całą dzielnicę. Starałem się za nią nadążać.

- Powiesz mi gdzie ty nas prowadzisz? - zapytałem

Rachel stanęła w miejscu i zaczęła tłumaczyć:

- Pamiętasz jak ci mówiłam o tym, że widzie przez Mgłę i dostrzegam rzeczy, których inni nie są w stanie zauważyć?

- Tak, pamiętam... - odrzekłem

- Otóż widzę "Drogę", która prowadzi nas do jakiejś wskazówki.

- No ja też widzę drogę - uśmiałem się pod nosem

- Ale nie taką drogę - wetchnęła - Chodzi mi o taką zieloną ścieżkę, która karze nam gdzieś pójść... Chodź!

Udawałem, że rozumiem, chociaż to było dość dziwne. Musiałem jej zaufać, gdyż innych opcji nie było.

Szliśmy już od przeszło godziny. Ciągle wracaliśmy do punktu wyjścia. Tak długo tu byliśmy, że chyba zapamiętałem całe Phoenix na pamięć.

- Rachel! - zawołałem poirytowany - Przechodziliśmy już tędy ze trzy razy!

- Ja wiem, ale wygląda na to, że ten trop ciągle się przemieszcza... zaraz... ta ścieżka już się urywa... tu coś musi być.

Rozejrzałem się z przymuszonej woli. Słyszałem tylko wołania ludzi, hałas samochodów. Jednak kiedy przyjrzałem się bliżej otoczeniu, przypomniałem sobie jedno wydarzenie, które pamiętałem z tego snu z przed kilku dni.

Nagle zwróciłem uwagę na przechodzącego człowieka w ciemnym płaszczu i kapeluszu.

- To jest on! - zawołałem - Widziałem go we śnie!

- Co? - zdziwiła się Rachel

- Poprostu chodź za mną!

Wtem przyodziany w ciemne barwy mężczyzna spojrzał na nas i na jego twarzy pojawił się zimny uśmiech. Po chwili człowiek zamienił się w ciemny dym, który ruszył z wiatrem.

- Tam poszedł! - zawołała Rachel - W kierunku ślepego zaułku, w którym się zatrzymaliśmy.

I wten sposób musieliśmy wracać z powrotem. Cały ten godzinny spacerek poszedł na marnę, jednak odnaleźliśmy nasz cel. Pobiegliśmy w kierunku mężczyzny. Biegłem ile sił w nogach. Nie zwarzałem na światła, ludzi. Wskoczyliśmy do ślepego zaułka, lecz nikogo tu nie było prucz Pegaza.

- Świetnie, poprostu świetnie! - powiedziałem

- Co "świetnie"? - zapytał jakiś niski głos

Odwróciłem się gwałtownie. Przed nami stał ten mężczyzna. Zdjął swój kapelusz, odkrywając śmiertelnie jasną twarz. Miał krótko przystrzyżone ciemnie włosy i bardzo długą brodę. W dłoni trzymał ciemną laskę z trupią czachą na samym szczycie.

- Kenny - szepnęła mi do ucha Rachel z przerażeniem - To... to... jest...

- Hades - dokończył mężczyzna - Nie spodziewałem się, że mnie odnajdziecie. Czy wiecie czemu tu jestem?

- Nie wiem - odrzekłem

- To bardzo źle - powiedział - Otóż doszły mnie słuchy, że macie zamiar pokonać Uranosa, nieprawdaż?

- Tak, Hadesie - powiedziała niepewnie Rachel

- A jeżeli nie dacie rady to Uranos otworzy Wrota Śmierci raz na zawsze, tak?

- Tak? - odpowiedziałem pytaniem

- A więc co wy tu jeszcze czekacie!? - wrzasnął bóg - Wy wiecie, że jeżeli Wrota Śmierci zostaną otwarte, to już nie będzie możliwości zamkąć je z powrotem!?

- Wiemy, Hadesie - odrzekłem - Ale my się staramy...

- Słuchajcie! - krzyknął bóg - Nie obchodzi mnie jak wy tam dojdziecie, ale ostrzegam! Jeżeli z Tartaru uciekną wszystkie potwory... to będzie źle!

- Eee... - zmartwiłem się - Rozumiem... chyba?

- Ech - westchnął bóg - A tak na koniec muszę wam coś jeszcze powiedzieć. Pamiętajcie o jednym: Po każdym dniu jest noc. A po każdej nocy jest dzień. To się wam może przydać.

- Zaraz! - zawołałem - Ale co to ma znaczyć?

- Dowiesz się w swoim czasie - odrzekł Pan Śmierci, po czym założył swój kapelusz, pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu.

- Jaki wnerwiający facet! - wkurzyłem się

- On taki jest - westchnęła Rachel - Co on miał na myśli z tym dniem i nocą?

- Sam nie wiem, lecz nie traćmy czasu. Powinniśmy ruszać.

Rachel kiwnęła głową. Poraz kolejny wskoczyliśmy na Pegaza i wylecieliśmy. Tym razem już miałem nadzieję, że nigdzie nie będziemy musieli się zatrzymywać. Nagle poczułem w sobie dużo energii, która na pewno pomoże mi w walce z Uranosem.

Advertisement